„Kobieta musi mieć dwie rzeczy: klasę i bajeczny urok” mawiała Coco Chanel – ikona światowej mody, kreatorka eleganckiego stylu i bohaterka licznych skandali. Za jej życia, a i po śmierci napisano wiele książek opisujących jej burzliwe losy. Powstała niezliczona ilość programów dokumentalnych odnośnie kariery i życia prywatnego sławnej projektantki. Pod koniec grudnia mieliśmy okazję oglądać premierową odsłonę kolejnej ekranizacji losów Coco.
„Chanel i Strawiński” to dalsza część nakręconego kilka lat wcześniej filmu o początkach kariery Coco. Akcja rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym projektantka jest w żałobie po swoim angielskim kochanku. Chanel i Strawiński poznają się w 1923 roku, czyli w czasie, kiedy Coco jest już uznaną projektantką. Strawiński, niedoceniony kompozytor szuka swojego miejsca w świecie, który go nie zrozumiał. Jest nadal rozgoryczony i zawiedziony postawą społeczeństwa, które nie odkryło fenomenu jego dzieła pt. „Święto Wiosny”. W takiej atmosferze spotyka na swej drodze Coco Chanel. Okazuje się, że ona, jako jedna z niewielu docenia dzieło kompozytora. Sama określa je jako postępowe i nowatorskie. Równocześnie uświadamia Strawińskiemu, że jego talent i pomysły wykraczają poza epokę, w której przyszło im żyć. Od tego momentu miedzy projektantką i kompozytorem zaczyna rodzić się płomienne uczucie.
Filmu nie można jednak nazwać romansem. Widz ma wrażenie, że dwoje ludzi, chcąc urozmaicić swoje życie, decyduje się na romans. Chanel jest dla Igora czymś w rodzaju rekompensaty, natomiast Strawiński, jak większość mężczyzn w życiu Coco to rozrywka, która i tak wcześniej czy później odejdzie w niepamięć. Nie ulega jednak wątpliwości, że związek tych dwojga jest niezwykle namiętny. Inaczej nieco to uczucie ukazał reżyser „Chanel i Strawiński”. W jego interpretacji miłość tych dwóch indywiduów jest co najmniej chłodna. Uczucie, które w rzeczywistości było tematem wielu plotek, ginie w filmie w tle scenografii, miejsc, strojów Coco. Obraz zaczyna nieco wykraczać poza określenie „romans”. Uwagę przyciąga doskonała gra odtwórców ról tytułowych. Anna Mouglalis, która wcieliła się w kreację rewolucjonistki świata mody, zagrała Chanel niemal idealnie. W tej postaci widać wszystko to, co tworzyło Coco Chanel – cynizm w stosunku do mężczyzn, protekcjonalność, niezależność i dumę. Strawiński zagrany przez Madsa Mikkelsena jest przede wszystkim bardziej przystojny, niż sam kompozytor. Tej kreacji aktorskiej towarzyszy szaleństwo związane bardziej z erotyka, fizjologią i popędem, niż romantyczną, tkliwą miłością. Mikkelsen zagrał wiernie kompozytora, który po artystycznym upadku skazany jest na wegetację w domu, wychowywanie czwórki dzieci i dbanie o żonę, która z perspektywy artysty nie jest zbyt atrakcyjną kobietą.
Reżyser Jan Kounen przedstawia obraz, który ma być charakterystyką nie tylko dwojga wielkich artystów. „Chanel i Strawiński” ukazuje widzowi model myśliwy-ofiara. Ofiarą tej miłości wcale nie jest Coco – ona to bezwzględny myśliwy, który chce osiągnąć swój cel. W romansie ze Strawińskim dopatruje się możliwości salonowego awansu.
Poza tak smutna pointa, widz przez niespełna 120 minut może podziwiać znakomite wnętrza, które w rzeczywistości zamieszkiwała wielka projektantka. W filmie wykorzystano również niektóre stroje należące do samej Coco. Sporą część kreacji stworzył Karl Lagerfeld, zatem ci, którzy są wielkimi fanami mody, na pewno będą z tego projektu filmowego zadowoleni.