Określenie „kontrowersyjny” nie jest najlepszym w odniesieniu do sztuki „Kazimierz i Karolina” w reżyserii Jana Klaty. Właściwym nie jest też nazywać ją dziwną czy nudną, bo taka na pewno nie jest. Spektakl jest realistyczną wizją popkultury, w której Nie ma miłości. Jest za to aria Jontka i hit YouTube’a „Gdzie jest krzyż”.
Jan Klata sięgnął po niemal zapomnianą już sztukę autorstwa austriackiego dramatopisarza Ödöna von Horvátha. Pierwotna akcja dramatu toczy się w latach 30-tych, w trakcie trwania bawarskiego święta piwa – Oktoberfest. Polski reżyser zmienia nieco realia sztuki, przenosi ją
w lata współczesne. Tradycyjny Oktoberfest zmienia się w galerię handlową, a tematyka z tego odległego niemal o 100 lat czasu, ustępuje miejsca aktualnym problemom.
Sztuka rozpoczyna się hitem Led Zeppelin „Whole Lotta Love”. Następnie widz poznaje szofera Kazimierza, który właśnie stracił pracę. Jego dziewczyną jest Karolina, młoda urzędniczka, której ulubionym zajęciem jest chodzenie do galerii handlowej. Kazimierz nie przepada za takim spędzaniem wolnego czasu, ale udaje się wraz ze swoją ukochaną do tego przybytku bogactwa. Galerię handlową można w zasadzie uznać za jednego z bohaterów sztuki. To ona mami potencjalnych klientów neonami, złotym tynkiem, blaskiem, aż w końcu podniebnym zeppelinem, który unosi się nad głowami odwiedzających. Karolina, zafascynowana tymi wszystkimi cudami, zrywa z Kazimierzem obok budki z lodami i od razu wdaje się w romans z krawcem Eugeniuszem Babiarzem (nazwisko jest w tym przypadku niezwykle znaczące). W tle flirtu tych dwojga widz obserwuje sceny zazdrości w wykonaniu tytułowego Kazimierza, ale też fragmenty przedstawiające szereg innych epizodów. Mamy tu do czynienia z postarzałymi fircykami, poznajemy „galeriankę” Mariolkę – szereg postaci, które regularnie odwiedzają galerię. Od czasu do czasu można usłyszeć śmiech Dody, który przeplata się z „Rozkwitają pąki białych róż” czy arią Jontka z „Halki”. Klata utyka sztukę mnóstwem odniesień do współczesnych wydarzeń, zarówno ze świata polityki, jak
i popkultury. Jedną z bardziej wymownych scen jest przedstawienie bitwy, w której biorą udział żołnierze z różnych epok – scena ma być aluzją do współczesnej sytuacji politycznej, czyli potyczek toczonych między partiami.
Sztuka jednoznacznie wskazuje kierunek interpretacyjny – zdiagnozowanie, a może raczej komentarz nieco z przymrużeniem oka do tego, co dzieje się obecnie w Polsce. Przesłanie dydaktyczne jest praktycznie żadne. Spektakl ogląda się z przeświadczeniem „TO JUŻ BYŁO”, co nie oznacza, że jest to obrazek całkiem bezwartościowy. Atrakcyjności dodają mu małe kontrowersje, zabawnie przedstawione, wręcz banalne dialogi. Dramat w pewnym momencie przeradza się w operetkę niemal jak u Offenbacha, a z racji tego, ze takich spektakli reżyseruje się teraz niewiele, staje się on ciekawy.
Przesłanie Klaty jednak ginie. To, że stawiamy na konsumpcjonizm, porzucamy wartości,
a przez to stajemy się samotni, nie dociera do widzów jednoznacznie. To, że kicz stał się sztuką, również. Gdzie tkwi zatem błąd?