W tym artykule skupię się na opisaniu mojej drogi przez mękę w poszukiwaniu lekarstwa na trądzik, z pominięciem jednak definicji samego pojęcia. Czemu? Ponieważ co to jest trądzik – wie już każdy, natomiast jak się go leczy (a nie „zalecza”), niestety tylko garstka osób. Oczywiście będzie tu mowa o takich trądzikach, które trudno zdiagnozować pod względem przyczyny powstania, a także o takich, na które „nic nie działa” lub działa tylko na chwilę.
Przez to, że jest tak wiele czynników wpływających na pojawienie się trądziku, nie ma jednej prostej czynności lub leku, które go wyleczą. Te najbardziej oporne trądziki wymagają kompleksowego podejścia na wielu płaszczyznach. Męczyłam się z trądzikiem aż 8 lat (jak na kosmetologa – długo), ponieważ każda terapia, którą zaczynałam, trwała i przynosiła ulgę tylko na okres jej stosowania. Po 8 latach walki z moją twarzą, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że można trwale wyleczyć trądzik tylko wtedy, jeśli uda się znaleźć przyczynę. No i tu właśnie zaczynają się schody, gdyż wielu dermatologów nie szuka przyczyny, a jedynie leczy pacjentów objawowo. Wszystkie maści, kremy, antybiotyki, tetracykliny i kwasy działają objawowo, czyli polepszają stan skóry tylko na chwilę. Nawet znany wszystkim izotek (izotretynoina), który jest uważany za jedyny lek bez nawrotów w 90%, działa w ten sposób, że dochodzi do inwolucji (zaniku) gruczołów łojowych – czyli znów działamy objawowo, nie eliminując przyczyny.
A to właśnie przyczyny należy wyeliminować.
Kiedy miałam 17 lat na mojej twarzy zaczęły pojawiać się zaskórniki, potem krostki i kilka grudek zapalnych. Zaczęłam czytać, interesować się, przeprowadzać wywiad z rodziną. Moja mama znała temat, ponieważ sama borykała się z trądzikiem aż do 28 roku życia. Używała różnych maści, antybiotyków, chodziła na setki konsultacji z dermatologami, aż z tego… „wyrosła”. Na początku mówiła mi, że mam się nie przejmować, bo to hormony, geny, i że za parę lat samo przejdzie, a jeśli chcę to zapisze mnie do dermatologa. Posłuchałam mamy i poszłam do pewnej pani doktor, która była rzekomo najlepsza w mieście. Pani doktor przepisała mi tetralysal; antybiotyk, po którym oczywiście widziałam poprawę. Stan skóry się poprawił, ale była cała w bliznach i przebarwieniach. Dlatego też pani doktor zaprosiła mnie na peeling kwasem TCA, obiecując, że po nim moja skóra będzie wyglądać jak jej dłoń: czyli że będzie jasna, gładka, o wyrównanym kolorycie i bez blizn. Ten zabieg dla mnie był drogi, ale zaufałam pani i wykonałam 2 zabiegi w odstępach co miesiąc. Po kwasach złuszczanie było tak duże, że wszyscy w szkole pytali mnie co mi się stało. Jak się skóra zregenerowała, to na chwilę był spokój od zmian, ale po kilku tygodniach znów zaczęło mnie obsypywać na nowo. Pomyślałam wtedy, że po co mi były te kwasy, skoro znów zrobią mi się blizny. Tak bardzo zainteresowałam się tematem, że postanowiłam pójść na studia kosmetologiczne do Krakowa. Wierzyłam w to, że zdobędę tam taką wiedzę, żeby sobie pomóc. Podczas licencjatu czytałam wiele artykułów, rozmawiałam z profesorami i kosmetologami, słysząc w kółko to samo: „idź do dobrego dermatologa, to pewnie hormony, antybiotyki na pewno ci pomogą, seria kwasów załatwi sprawę” i tak dalej, i tak dalej… Przez 3 lata chodziłam po dermatologach, leczyłam się maściami takimi jak: duac, epiduo – wszystko oczywiście z chwilowym rezultatem. W między czasie zrobiłam wymaz z krostki i miałam nadzieję, że przyczyną jest gronkowiec, ale wyniki badań tego nie wykazały. Zrobiłam testy na nietolerancję pokarmową – dieta eliminacyjna tylko złagodziła stan mojej skóry. Poszłam do pewnego salonu na serię peelingów z kwasami (była to mieszanka kwasów salicylowego, glikolowego i migdałowego). Po sześciu zabiegach moja skóra wyglądała jeszcze gorzej. Było na niej mnóstwo grudek zapalnych i myślałam, że się nie pozbieram bez pomocy antybiotyku. Zdesperowana poszłam do pewnej pani dermatolog w Krakowie, powiedziałam jej, że jestem na zdrowej diecie eliminacyjnej (zrobiłam testy na nietolerancję) i po serii peelingów z kwasami. Pani doktor zaczęła namawiać mnie na izotek. Mówiła mi, że dieta nie ma wpływu na pogorszenie się stanu skóry, oraz że to jaki podkład nakładam też właściwie nie ma znaczenia. Pomyślałam, że zgodzę się na izotek, bo tak naprawdę już się poddałam i sądziłam, że tylko to jest w stanie mnie uratować. Zrobiłam morfologię krwi i zapisałam się do ginekologa, żeby mi przepisał tabletki antykoncepcyjne (izotek jest silnie teratogenny). Byłam o krok od rozpoczęcia kuracji, ale zaczęłam zauważać, że po tabletkach antykoncepcyjnych (Levomine) moja skóra zaczęła się goić i nie wyskakiwały nowe zmiany. Stwierdziłam, że jak tak ładnie reaguję na antykoncepcję, izotek nie będzie już potrzebny. Po pół roku zmiany znów zaczęły się pojawiać, więc poszłam do ginekologa z prośbą o skierowanie mnie na badania hormonalne. On powiedział, że to nic nie da i przepisał mi inne tabletki (dorin), po których znów była poprawa. Na studiach magisterskich nadal zgłębiałam wiedzę, próbując różnych herbatek oczyszczających, suplementów diety, maści epiduo, duac, zdrowych diet, kwasów, podkładów mineralnych. Zawsze była poprawa na chwilę lub dłuższa, ale nigdy na 100%, bo po każdym zmyciu makijażu widziałam nową zmianę. Po studiach magisterskich byłam już bliska stwierdzenia, że nie da się wyleczyć trądziku bez izoteku, i że muszę poczekać aż samo minie. Po odstawieniu antykoncepcji było dobrze przez rok, a potem gdy wróciło, zrobiłam testy hormonalne w diagnostyce – poziom testosteronu, prolaktyny, progesteronu i DHEAS z nadzieją, że znajdę wreszcie przyczynę. Badanie wykazało, że z moimi hormonami jest wszystko w porządku. Miałam wrażenie, że uodporniłam się na epiduo, prądy darsonwala nie robiły różnicy, a wykluczenie używek, cukru, mleka, serów i produktów z nietolerancji pokarmowej spowodowały zmniejszenie się cellulitu i wagi, ale trądzik nadal był. Zmywałam makijaż bardzo delikatnymi, niewysuszającymi preparatami, nawilżałam skórę cetaphilem, na stany zapalne używałam sudokrem, żeby nie wysuszać się nadtlenkiem benzoilu, malowałam się jedynie minerałami. Wszyscy mi mówili, że przecież nie wygląda to tragicznie, ale jak na tyle wyrzeczeń (bo np. na imprezach mogłam jeść same owoce) to powinnam mieć skórę bez skazy.
Aż wreszcie nastąpił przełom w poszukiwaniach. Pewnego dnia pojechałam na szkolenie do Wrocławia do pani kosmetolog z wieloletnim doświadczeniem, która była doktorem z farmacji. Gdy zobaczyła moją buzię (bo położyłam się na jednym z zabiegów jako modelka), wypytała mnie co się dzieje. Z początku mówiłam tylko, że to długa historia, i że trądzik mnie pokonał, bo już naprawdę nie mam siły. Spytała mnie czy odstawiłam nabiał. Odpowiedziałam, że tak. Pani doktor: „ale na pewno wszystko?”. Ja: „czasem pozwalam sobie na sery kozie, bo nie wyszły mi w nietolerancji”. A ona na to: „proszę spróbować wszystko odstawić; białe sery, żółte, śmietanę, jogurty, mleka, kozie, krowie, wszystko”.
To co się wydarzyło, zaskakuje mnie do dziś.
Odstawiłam wszystko i aktualnie nie mogę napatrzeć się na moją piękną skórę!
Przez tyle lat popełniałam ten jeden, drobny błąd. Jestem przeszczęśliwa, ponieważ obyło się w końcu bez izoteku i kolejnych antybiotyków, bez hormonów i maści. Oczywiście muszę być konsekwentna, bo jeśli tylko pozwolę sobie na coś słodkiego lub na odrobinę, albo po prostu zjem np. mozzarellę, to na drugi dzień pojawia się gdzieś grudka.
Wnioski
Jest naprawdę bardzo wiele różnych przyczyn trądziku, którego jest wiele odmian i przebiegów.
Są zmiany krostkowe, grudkowe, zaskórnikowe, które są spowodowane na przykład:
– alergiami kontaktowymi (np. na związki w mydłach/żelach do twarzy – typu sodium lauryl/laureth sulfate, na związki chemiczne zawarte w kremach, etc.)
– alergiami pokarmowymi (typu uczulenie na gluten, czekoladę, cytrusy, nabiał etc.)
– zaburzeniami hormonalnymi – w tym z problemami z tarczycą, oraz okresem dojrzewania
– związane ze stresem
– związane z przebywaniem w zanieczyszczonych, zakurzonych pomieszczeniach, z klimatyzacją
– związane z osłabieniem układu immunologicznego
– związane z nieprawidłową dietą (nadużywanie wysoko przetworzonej żywności, w tym białej mąki, mleka typu UHT, soli i cukru rafinowanego, oraz tłuszczy trans, nadmiaru konserwantów, alkoholu, papierosów) – która wpływa na gromadzenie się toksyn w organizmie, oraz która nie dostarcza odpowiedniej ilości niezbędnych witamin (naturalnych, a nie syntetyków), składników mineralnych oraz innych substancji niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania organizmu
– nadużywanie leków, które powodują odkładanie w organizmie toksyn, które mogą ze sobą interferować, niszczyć odporność, oraz zabijać niezbędne do prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu bakterie jelitowe, lub w sposób bezpośredni stworzyć stany zapalne
– nadmierne przesuszenie skóry, oraz usuwanie niezbędnego płaszcza hydro-lipidowego bakteriobójczymi środkami do pielęgnacji twarzy, co umożliwia w sposób bardzo prosty dostanie się bakterii z zewnątrz
Doświadczenie zawodowe nauczyło mnie nie działać jednym schematem, a ciągle szukać i obserwować. I tak naprawdę można powiedzieć, że ile przypadków, tyle różnych programów leczenia.
Nie można tak po prostu (zupełnie jak w jakiejś manufakturze) taśmowo przyporządkowywać ludziom wcześniej opracowanych już sposobów leczenia.
Kiedy przychodzi do mnie pacjentka z problemem skórnym, bardzo ważny jest wnikliwy wywiad odnośnie jej sposobu pielęgnacji, trybu życia, tego co je, jakie leczenie przechodziła wcześniej i jak na nie reagowała. Jeśli wykonuję np. serię zabiegów z kwasami, to obserwuję skórę i pytam klientki jak na dany kwas reaguje. Bardzo często zdarza mi się w trakcie serii zmienić kwas na inny, kiedy nie widzę poprawy lub obserwuję pogorszenie. Zawsze edukuję moich klientów po to, żeby wychodząc z gabinetu nie popełniali tych małych grzeszków, które mają tak ogromny wpływ na efekt kuracji.
Czasem, tak jak w moim przypadku, te małe grzeszki mają na efekt kuracji wręcz szokujący wpływ… Oczywiście dużo osób wybiera antybiotyki, izotek – bo tak jest łatwiej, bo to nie wymaga tylu poświęceń i determinacji. Ja zachęcam jednak głęboko się nad tym zastanowić.
A to dlatego, że coraz więcej osób przychodzi do mojego gabinetu po pomoc mówiąc, że są JUŻ PO kuracji izotretynoiną (izotekiem). I jest to straszne.
Dlatego warto walczyć o poznanie przyczyn!
Agnieszka Pyrzyk – Kosmetolog Face and Body Institute