Dzień dobry,
Już kilka razy siadałam do komputera, chcąc napisać o mojej przygodzie z Instytutem Face and Body. I za każdym razem wszystko kasowałam, uznając że wpadam w patos. Tylko jak tu nie popaść w patos, jeśli wszystko co myślę i mogę powiedzieć o tym miejscu i ludziach tam pracujących jest pozytywne…
Dobrze, ale dość komunałów. Przejdźmy do konkretów :)
Zacznę od samego początku.
Moje pierwsze spotkanie z FBI miało miejsce, z tego co pamiętam w 2012 roku. 39 lat na karku i dawno porzucone nadzieje na ładną skórę na buzi. Pewnego wieczoru siedziałam przy komputerze i wspominałam, jak to, jako nastolatka jeszcze, wierzyłam, że kiedyś, już w dorosłym życiu, będę mieć gładziusieńką twarz. Mając prawie 40 lat zdałam sobie sprawę, że moje marzenie się nie spełniło i że nie mam już szans na jego spełnienie. Wiem, wiem brzmi to wszystko idiotycznie. Klikając w różne obrazki na monitorze kliknęłam też w jakąś reklamę FBI. Opis zabiegu, brak obietnic cudów, zaproszenie na konsultację. Zadzwoniłam i umówiłam się.
Moje pierwsze spotkanie z Agnieszką było naprawdę niesamowite. Ja nie wiem, co ta dziewczyna ma w sobie, ale potrafi tak zarazić człowieka wiarą i nadzieją, że jednak jeszcze coś można zdziałać, że uwierzyłam. Nie obiecywała mi cudów i natychmiastowej naprawy mojej skóry, ale obiecała, że zrobi wszystko, co tylko się da. I zrobiła. I robi do dzisiaj. MUSIAŁAM TO NAPISAĆ, BO AGA NAPRAWDĘ ZDZIAŁAŁA WIĘCEJ W MOIM ŻYCIU NIŻ SETKI DERMATOLOGÓW I CHIRURGÓW KOSMETYCZNYCH PRZED NIĄ. ŻE NIE WSPOMNĘ JUŻ O PSYCHICE. I znowu wpadłam w patos. Dość już. PS Bardzo proszę panią moderator o niekasowanie tych patetycznych wywodów ;)
Najbardziej zależało mi na zlikwidowaniu blizn potrądzikowych i zmniejszeniu porowatości skóry.
Mój pierwszy zabieg w FBI to dermaPen. Położyłam się wygodnie, nasmarowano mi buzię kremem znieczulającym i przez godzinę pozostawiono w swerze relaksu; gazety, kawa, muzyka….
Po godzinie przyszła pani dr Agnieszka i zabrała się do masakrowania mojej buzi. Dokładnie tak; masakrowania. Zabieg polegał na nakłuwaniu (w moim przypadku dość głębokim) całej powierzchni twarzy cieniutkimi igłami. Cel; pobudzenie skóry do działania, do produkcji kolagenu i elastyny, a w końcowym efekcie do poprawy wyglądu skóry.
Po zabiegu Aga posmarowała mi twarz kremem przyspieszającym gojenie i odesłał do domu. W domu lustro. W lustrze moja buzia. Ha! Pierwsze kilka godzin to efekt delikatnie opuchniętej twarzy, a przez to naciągniętej skóry. Buzia wówczas wygląda bardzo dobrze. Ale to tylko chwila. W kolejnym dniu opuchlizna znika, twarz jest totalnie czerwona jak po poparzeniu lampą kwarcową, pojawiają się czasem wypryski (efekt podrażnienie głębokich warstw skóry). Następnego dnia buzia zaczęła mi się łuszczyć. Trudno to wszystko zatuszować podkładem, ale jakoś daję radę. Po 5 dniach wszystko wraca do normy.
I wiecie co; uważam że to działa. Nie tylko ja to zauważyłam, ale i moi najbliżsi twierdzili, że mam taką jakąś bardziej promienną buzię, gładszą (zwężone pory). I te blizny jakieś takie mniej widoczne…:):):)
Oczywiście nie skończyło się na jednym zabiegu. Zrobiłyśmy ich 4. Efekt: gładsza skóra, zwężone pory, prawie niewidoczne blizny (moja największa zmora). Ja chciałam więcej i więcej, ale Agnieszka stwierdziła, że dość, ze skóra musi odpocząć. Więc odpoczywa a ja razem z nią.
W kolejnym poście napisze Wam o następnych spotkaniach z Instytutem.
Pozdrawiam promiennym uśmiechem. Kasia