Mam na imię Anna Romańczyk mam 33 lata i dwoje cudownych bliźniąt Olę i Szymona, które po 8 latach walki przyszły cudem na świat
Od 3 lat jestem wdową…
Gdzie jesteś? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, chociaż ze wszystkich sił próbuję zrozumieć.Przyczyna jest prosta, ale mój umysł zmusza mnie, abym ją pominęła, i w godzinach czuwania dręczy mnie niepokój. Bez Ciebie jestem zgubiona. Pozbawiona duszy, dryfuję bez domu samotna jak ptak, który nie ma dokąd odlecieć.
Jestem wszystkim i jestem niczym. Takie, mój najdroższy, jest moje życie bez Ciebie. Tęsknię za Tobą, abyś mi pokazał, jak znowu żyć?
Patrzyłam na Ciebie z czcią i wiedziałam w głębi serca, że zawsze będziemy razem. Czy zawsze tak jest, kiedy dwoje ludzi się kocha? Nie wiem, ale jeśli moje życie, odkąd mi Ciebie zabrano, jest jakąś wskazówką, wtedy wydaje mi się, że znam odpowiedź.
Byłeś moją busolą, która nadawała kierunek życiu. Jakkolwiek by ciężko nie było, zawsze znajdowałeś właściwe słowa, by ukoić mój ból. Zawsze wiedziałeś, jak sprawić, abym poczuła się lepiej.Czy to możliwe, że wiesz, jak czuję się bez Ciebie? Kiedy marzę, lubię myśleć, że wiesz.
Przy Tobie wiedziałam, że cokolwiek się zdarzy, minie 17 i wrócimy do domu, gdzie czeka ktoś dla kogo oddychasz…
Zanim się spotkaliśmy, szłam przez życie bez celu. Wiem, że w pewnym sensie każdy krok, jaki zrobiłam od chwili, gdy nauczyłam się chodzić, był krokiem do Ciebie.
Tylu rzeczy mnie nauczyłeś, ze mimo zła można rozwiązywać swoje problemy dobrem i pokorą…Przy Tobie nie było pytań bez odpowiedzi, a kiedy płacząc pytałam czasem dlaczego? mówiłeś nie pytaj bo cierpieć będziesz mocniej a nie uzyskasz odpowiedzi…
Byliśmy sobie przeznaczeni.
Ale teraz, samotna, uświadomiłam sobie, że przeznaczenie może kogoś skrzywdzić, jak i przynieść mu błogosławieństwo. Zastanawiam się, dlaczego spośród wszystkich mężczyzn na świecie musiałam pokochać tego, którego mi odebrano.
Życie mija teraz jak krajobraz za oknem samochodu. Oddycham, jem i śpię, jak zawsze to robiłam, ale czynię to zupełnie bezwolnie, nie mam żadnego celu. Po prostu unoszę się na powierzchni jak listy, które do Ciebie wysyłam.
Nie wiem, dokąd zmierzam ani kiedy tam dotrę. Nawet praca nie łagodzi bólu.
Mogę uśmiechać się i próbować cieszyć się codziennością dla własnej przyjemności lub pokazywać innym, jak to się robi, ale gdy wracam do domu, bez Ciebie wydaje się taki pusty. Gdy piszę te słowa, zastanawiam się, kiedy i czy w ogóle to się zmieni. Czuję pustkę w duszy, nie mogąc trzymać Cię w ramionach. Wśród tłumu szukam Twojej twarzy – wiem, że to niemożliwe, ale nie mogę nic na to poradzić. Moje poszukiwanie Ciebie jest nie kończącą się pogonią skazaną na przegraną…
Kiedy mój mąż zachorował miałam 22 lata i poczułam, że życie to jakiś absurd. Patrzyłam na piękne domy, samochody i w tamtej chwili ich nienawidziłam. Myślałam po co te piękne domy? I po co samochody, sukienki, kolejna para butów?
Jakie to wszystko ma znaczenie kiedy stajesz twarzą w twarz ze śmiercią. Pomyśleć że są ludzie który wyłącznie dla tego żyją. Żałuję wszystkich chwil które traciłam na nonsensy.
Kiedy choroba przekracza próg twojego życia wszystko się zmienia, nawet znajomi i bliscy zaczynają inaczej na chorego patrzeć. Boją się słów, gestów w jego stronę by nie popełnić gafy, by nie powiedzieć czegoś niestosownego. Ma to też swoją drugą stronę.
Niektórzy ludzie zwłaszcza jeśli żyjesz w małej społeczności zaczynają znacznie dokładniej obserwować jak żyjesz, próbują czytać w twoich myślach, odgadnąć motywy twojego działania i czy tego chcesz czy nie wszystko roznosi się z prędkością światła. Przykro to stwierdzić ale w tej historii bywają tacy którzy czynią spektakl z dramatów innych.
Dziewięcioletnia obecność przy chorym na nowotwór mężu, poznanie dużej ilości chorych, z którymi miałam kontakt będąc w szpitalu pozwoliła mi zobaczyć historie zwykłych, anonimowych ludzi i bliskich im osób. Pokazała mi, że w XXI wieku istnieje świat, zupełnie inny od tego, w którym żyjemy. Świat, do którego nikt dobrowolnie nie chciałby trafić. Ten świat zaczyna się za drzwiami ogromnego Centrum Onkologii, gdzie środowiskiem naturalnym są szpitalne łóżka, wenflony, skomplikowana aparatura i ten dziwny, niezgłębiony spokój – przeszywający lękiem.
Z chwilą diagnozy ten świat zaczyna być Twoją codziennością, do której z każdą wizytą coraz bardziej się przyzwyczajasz. Przekraczając próg szpitala automatycznie wciskasz guzik windy 3 piętra. Mechanicznie skręcasz w prawo kierując się na oddział, a charakterystyczny dla tego miejsca zapach zapamiętujesz na bardzo długo.
Kiedy nie masz udziału w tym świecie trudno ci zrozumieć, co tak naprawdę się w nim dokonuje? Jedyne, co wiesz to fakt przerażającej aury, jaką niesie ze sobą leczenie i pobyt w szpitalu. Jednak, kiedy człowiek staje się uczestnikiem zmagań i walki z chorobą od środka okazuje się, że bierze udział w czymś niezwykłym, w czym nie mógłby wziąć udziału gdyby nie choroba nowotworowa. Tutaj na szpitalnych korytarzach pośród tysiąca różnych ludzkich zmagań i lęków istnieje przede wszystkim wielka odwaga i heroiczna walka o swoje życie i życie kogoś, kogo bardzo kochasz. Istnieje też niesamowita więź pomiędzy dotąd obcymi sobie ludźmi. Chorzy wspierający się nawzajem i ich bliscy, za progiem szpitala zawiązują swoistą więź, po to by stworzyć choć namiastkę domowego ciepła, w obcej rzeczywistości szpitalnej. Mnie też dane było uczestniczyć niejeden raz przy boku chorego w tworzeniu tych więzi. Myślę, że lata tych doświadczeń bardzo mnie zmieniły. Nauczyły mnie ogromnej pokory i wrażliwości. Kiedyś Ktoś powiedział, że serce kobiety jest jak niezmierzony ocean tajemnic… Myślę że tak jest ze mną, choć wszystko tam jeszcze takie nieuporządkowane i czasem trudne…
Nie pytaj Mnie dokąd płynę, bo jak większość ludzi na tym świecie nie wiem… Mogę sobie zakładać, planować, marzyć jak każdy, a potem trach i bańka mydlana pęka… sztorm uszkadza pomału deska po desce i rozrzuca na kawałki, to co budowałeś przez lata, mozolnie, krok po kroku… Potem wzburzony ocean ucicha tak mocno, że słyszysz bicie własnego serca i nie wiesz czy ono rzeczywiście jeszcze bije… spoglądasz na niebo, ciągle takie samo, tylko jakby gwiazd przybyło…i jest poranek dzień pierwszy i słońce też wstało nie pytając czy tego właśnie chcesz, by wstało wtedy gdy twoje serce wyje z bólu…Ale podnosisz się, bo wiesz że są Ci, którzy Cię kochają, którzy w Ciebie mimo wszystko wierzą, którzy tymi małymi oczkami patrzą z nadzieją, ze będziesz od dziś sterem, żeglarzem, okrętem… I nie było ważne, że czujesz się jak osiadły na dnie Titanic, na którym życie napisało scenariusz o pięknej miłości…Piszesz list, wkładasz do butelki i pozwalasz odpłynąć, temu który do tej pory wypełniał każdy Twój oddech…. Życie nadal to samo, a jednak już zupełnie inne, statki na które do tej pory chodziliście razem napawają Cię lękiem, bo wszystko tam budzi wspomnienia, wiec zaczynasz ich unikać, raniąc nie raz tym załogę, ale tak trudno czasem przyznać się do słabości…
Coraz częściej próbuję szukać drogowskazu, wsłuchuję się w siebie, bo podobno to w każdym z Nas tkwi źródło szczęścia, które jest niezależne od zewnętrznych okoliczności… tylko jak usłyszeć siebie, kiedy przez wszystkie lata nasze ja było zakrzyczane przez potrzeby innych, kiedy każdy krok jaki robiliśmy, robiliśmy ku drugiej osobie… to ciągłe poczucie braku pełni, towarzyszące mi od dwóch lat powoduje we mnie coś takiego, czego nie umiem nazwać, to jakiś potworny głód, deficyt bycia kochanym… i niby życie toczy się normalnie, choć dla mnie to wegetacja, wstaje ubieram się, budzę dzieci, ubieram je, jemy śniadanie, jedziemy do pracy, wracamy….
Szukałam busoli, która nada znowu kierunek mojemu życiu… Ile razy zbłądziłam wiem tylko ja, ale podobno tylko Ci którzy nie szukają nie błądzą…
czasem, nawet często, choć ostatnio był z tym problem, autentycznie się uśmiecham, wdycham powietrze i czuję jego zapach, cieszy mnie kawa wypita z drugim człowiekiem…
Dziś płynę bez mapy, a kompasem jest moje serce… serce, które tęskni, które chce kochać i być kochane… a póki nie mam kierunku, ani mapy, póki kapitan nie wróci za ster chcę pisać listy, czasem pełne radości, czasem pełne refleksji, będą i takie wyblakłe od łez…….